7 września 1939 r. eskadry stacjonujące na lotnisku polowym w Kierzu nie wykonywały lotów bojowych – brak było paliwa. Okazało się, że trzeba je było dowieźć beczkami z Dęblina. Dwóch pilotów wraz z maszynami ze 112 Eskadry Myśliwskiej, którzy zostali w Zaborowie, prawdopodobnie ppor. Witold Łokuciewski i por. Wacław Łapkowski, wykonało tego dnia loty rozpoznawcze zgodnie z rozkazami Naczelnego Dowództwa Lotnictwa. Dołączyli oni do jednostki 8 września. Tego dnia od rana klucze ze 111 i 112 eskadry pełniły służbę patrolową. Wkrótce okazało się, że zwalczanie nieprzyjacielskich samolotów bez dostępu do meldunków z sieci dozorowania było bardzo trudne, doskonale podsumował to kpt. Jarosław Giejsztowt:

Praca tu była dość trudna, bo nie mieliśmy łączności z górą, jak również nikt nam nie podawał wiadomości o nieprzyjacielu. Lotów było b. dużo, tak na zwalczanie lotnictwa bombowego npl, jak i na rozpoznania, ale sukcesów wielkich nie mieliśmy. Samoloty zaczęły odmawiać posłuszeństwa, bo pracowały w okropnym kurzu i zaniedbaniu, ponieważ mechanicy nie mieli czasu na przegląd.

PZL P.11c „2” ze 112 Eskadry Myśliwskiej, samolot ma namalowane na kadłubie przedwojenne godło eskadry w postaci walczącego koguta. W kabinie samolotu najprawdopodobniej przygotowuje się do startu por. Wacław Łapkowski. Na pierwszym planie startuje P.11c „8” ze 111 Eskadry Myśliwskiej. Fotografia wykonana w na przełomie lutego i marca 1939 r. w bazie 1 Pułku Lotniczego na Okęciu. (przedwojenna fotografia prasowa)

Zdjęcie po lewej: Ppor. Witold Łokuciewski wraz z por. Wacławem Łapkowskim ze 112 Eskadry Myśliwskiej pozostali w Warszawie, aby przeprowadzić rozpoznanie nacierających na Warszawę z zachodu i południa wojsk niemieckich. W tym czasie ich eskadra przebazowała pod Lublin, dołączyli do niej 8 września 1939 r. Na zdjęciu Witold Łokuciewski jako pilot 303 Dywizjonu Myśliwskiego Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii. (arch. Wojtka Matusiaka)

Zdjęcie po prawej: Por. Wacław Łapkowski,  był pilotem 112 Eskadry Myśliwskiej od 1936 r. Po śmierci w walce powietrznej por. Stefana Okrzei, por. Łapkowski powrócił na stanowisko zastępcy dowódcy eskadry, które pełnił przed wybuchem wojny. Por. Łapkowski często latał PZL P.11c oznaczony numerem porządkowym „2”. (arch. Marka Rogusza)

Bitwa powietrzna nad Lublinem

9 września 1939 r. od rana znowu wyleciały patrole myśliwskie. Około godz. 10 nad Lublin nadleciało kilka fal bombowców Luftwaffe, łącznie ponad 70 maszyn Heinkel He 111 z pułku KG 4. W tym czasie wymiatanie prowadziło dwadzieścia jeden Bf 110 z I./ZG 76. Doszło do walki powietrznej większości sił myśliwskich polskiego lotnictwa, które zostało skoncentrowane na lotniskach pod Lublinem – w walce wzięły udział samoloty z Brygady Pościgowej, III/2 Dywizjonu Myśliwskiego, III/4 Dywizjonu Myśliwskiego oraz 152 EM. Obie strony zgłosiły zestrzelenia mocno przesadzając swoje sukcesy, co jest normą w przypadku gwałtownego starcia powietrznego dużych grup samolotów.

PZL P.11c nr 8.144 (prawdopodobnie), numer policyjny N-666, nr taktyczny 2, samolot ppor. Wacława Łapkowskiego ze 112 Eskadry Myśliwskiej. Na samolocie widać nowe godło, „Uskrzydloną salamandrę”, wprowadzone w lecie 1939 w miejsce dotychczasowego „Walczacego Koguta”. Malował Zbyszek Malicki.

Ostatnia walka „2” z Salamandrą

W czasie, kiedy trwała bitwa powietrzna wokół Lublina, por. Wacław Łapkowski na „2” z Salamandrą, samotnie pogonił za kluczem trzech He 111 z II./KG 4, pogoń po prawie 100 km (!) przerwał atak Messerschmittów Bf 110 z 2./ZG 76. Oto relacja por. Łapkowskiego którą wpisał do pamiętnika ppor. Mirosława Fericia.

W Kierzu na brak nieprzyjaciela w tym dniu nie można było narzekać. „Szkopy” latały z zachodu na wschód, na Lublin i okoliczne miejscowości. Wszędzie dym i pożary wzniecane bombardowaniem. Starty nie dawały rezultatów, ponieważ nieprzyjaciel, korzystając z dużej szybkości, omijał nas.

Około południa wystartowałem na drugi lot i uganiałem się bez skutku za nieprzyjacielem. Grasowałem tak na północy od naszego lotniska i wymyślałem, na czym świat stoi, że „szkopy” nie raczą przyjąć walki. W tym nastroju zobaczyłem trójkę He 111 pędzącą na zachód z kierunku Lublina. Spodobały mi się bardzo. Przeciąłem im drogę. Nie zmieniły kursu, tylko zwiększyły gaz. Prawy został trochę. Zaatakowałem prawego z pionu. Po wyciągnięciu maszyny najpierw zobaczyłem nitki idące ku mnie z km szwaba. Byłem blisko i lekko z dołu, prawie bez poprawki dałem serię.

Tymczasem „mój” He zrównał się z prowadzącym, a może go nawet trochę wyprzedził. Strzelec drugiej maszyny usiłował znęcać się nade mną. Mijaliśmy już Wisłę, lecąc w kierunku na zachód. Chcąc uniknąć ognia, kopnąłem lekko lewą nogą i poszedłem trochę w lewo dół, by zaatakować mego prześladowcę. Rąbnąłem serią z tyłu z dołu. Ten nie wytrzymał i zaczął skręcać w lewo, potem prawo. Klucz ich rozpadł się. Ale znów dostałem się pod rękę strzelca. Próbowałem znowu. Wszedłem za statecznik. Krótka seria. Zauważyłem, że nikt już nie strzela. Spokojnie mogłem celować. Szkop zaczynał pikować coraz mocniej. Z lewego silnika zaczął się wydobywać płomień. Wróg szedł do ziemi na wieczny spoczynek.

Z dobrego nastroju wyrwał mnie trzask z tyłu, podobny do darcia twardego papieru. Znałem ten głos. Poderwałem maszynę. Minął mnie Me110. Poleciał w lekkim lewym skręcie. Mam wrażenie, że w tej chwili obserwowaliśmy obaj spadającą maszynę. Nie mogłem iść za nią. Bałem się, że mnie zrąbią z tyłu. Obserwowałem z wysokości przeszło 1500 m, zerkając równocześnie na nowego szkopa. Tamten rąbnął w ziemię. A „nowy” zachodził mi znowuż od tyłu. Zacząłem walkę. Nie wiem, skąd znalazło się ich coś czterech czy pięciu, same Me110. Dziś dobra passa, pomyślałem. Może znów mi się uda. Z tymi jednak nie poszło tak łatwo. Zrobiły „karuzelę” i stale musiałem wyrywać się, gdyż wciąż włazili mi na ogon. W końcu doszedłem i ja do strzału. Jeden „Me110” zrobił wywrót, ja ściąłem i znalazłem się w ogonie. I seria… Szkop też nie próżnował… Skutek był nieco dziwny. Doznałem uczucia, że moja maszyna zatrzymuje się. Szkop odleciał. Ale następnego już miałem w ogonie. Odwaliłem skrętem w lewo i dół. Szwab został na górze. Spojrzałem na obroty, było ich 15-cie. Szarpania za manetkę nie pomogły.

Messerschmitt Bf 110C z I./ZG 76 po przymusowym lądowaniu 9 września 1939 roku, po walce z polskimi myśliwcami pod Lublinem. (arch. Marka Rogusza)

Wziąłem kurs na wschód. Szkopy, zamiast mnie wykończyć, pozostały na górze. Tuż za sobą zobaczyłem kilka dymków art. plotn. Czyja art., własna czy nieprzyjaciela, nie wiedziałem. Być może, że to właśnie ta art. mnie uratowała. Leciałem dalej, tracąc wysokość, oliwa chlapała mi w pysk. Obroty spadały coraz bardziej. Już prawie dolatywałem do Wisły, gdy zobaczyłem znów „szkopa”. Leciał na moje spotkanie trochę z lewej. W myśli wypowiedziałem pod jego adresem parę mało uprzejmych epitetów. Uciekać nie mogłem, atakować również. Szkop jednak leciał prosto. Minęliśmy się w odległości plus minus 400 m. Nie widzi mnie, pomyślałem. Możliwym jest, że i on w tej chwili pomyślał to samo.

Minąłem Wisłę. Miałem kilkaset metrów wysokości, silnik już stawał, jeszcze kilkadziesiąt obrotów, łomot i deska stanęła. Zacząłem wybierać pole. W parę chwil potem dotykałem kołami ziemi (i na kołach zostałem). Na tym kończę. O tym, że wróciłem na lotnisko pięknym, sportowym, 8-cylindrowym „Chryslerem” (czy jakąś inną cholerą) nie napisze wcale, żeby nie pobudzać zawiści „Oxa” [ppor. Fericia – przyp. aut.], który i tak mi tego samochodu zazdrości aż do tej pory.

Por. Wacław Łapkowski na „2” z Salamandrą, samotnie pogonił za kluczem trzech He 111 z II./KG 4, pogoń po prawie 100 km (!) przerwał atak Messerschmittów Bf 110 z 2./ZG 76, por. Łapkowski podczas powrotu na macierzyste lotnisko Kierz pod Lublinem, musiał przymusowo lądować (niewykluczone, że nastąpiła awaria silnika). Zgodnie z relacją pilota z samolotu wymontował radiostację, karabiny maszynowe i skrzynki amunicyjne, unieruchomiony samolot zdobyły wojska niemieckie. Na zdjęciu żołnierze niemieccy przy opuszczonej PZL P.11c „2” z Salamandrą, widać że samolot jest częściowo zdekompletowany, brakuje części pokrycia kadłuba, elementów skórzanych w kabinie pilota, z felg zdjęto opony.  (arch. Marka Rogusza)

Por. Łapkowskiemu udało się zatrzymać samochód, którym ewakuował się jakiś kpt. łączności. Przy jego pomocy wymontował z unieruchomionego samolotu radiostację, karabiny maszynowe oraz opróżnił skrzynki amunicyjne.  W panującym zamieszaniu nie było szans, aby ewakuować i naprawić samolot. Na tym zakończyła się kariera bojowa „2” z Salamandrą. Przykuwała natomiast uwagę mieszkańców z pobliskiej wsi, którzy demontowali z niej różne „przydasie”, do najcenniejszych zwykle należała guma z opon, skórzane elementy wyposażenia kabiny oraz metalowe elementy pokrycia samolotu i różnorodne przewody i „rurki”. Porzucony samolot zwracał także uwagę żołnierzy Wehrmachtu, którzy fotografowali się przy nim i zabierali jego fragmenty na pamiątkę.

Zbliżenie na numer policyjny  PZL P.11c „2” z Salamandrą pozostawionej 9 września 1939 r. w jednej ze wsi w okolicach Puław. Samolot miał pod skrzydłami namalowany trzycyfrowy numer „666-N”. (arch. Tomasza Kopańskiego)

Eskadra walczy nadal

Por. Wacław Łapkowski oraz 112 Eskadra Myśliwska kontynuowała walkę. Niestety eskadra otrzymywała chaotyczne, często sprzeczne rozkazy nakazujące przesunięcia na coraz to nowe lotniska, a brak sieci dozorowania, paliwa i obsługi naziemnej przedzierającej się przez zatłoczone,  nieustannie bombardowane przez Luftwaffe drogi, uniemożliwił skuteczną działalność. W tym okresie polscy myśliwcy latali głównie na zadania rozpoznawcze i łącznikowe, chociaż zdarzały się sporadyczne walki powietrzne. Oczekiwano na zapowiedziane transporty samolotów zakupionych za granicą, część lotników miała je odebrać z rumuńskich portów i przeszkolić się na nich. Atak zachodnich sojuszników – Francji i Anglii, który miał nastąpić zgodnie z podpisanymi przez Polskę traktatami – nie nadchodził. Natomiast 17 września 1939 r. zgodnie z porozumieniem z Hitlerem od wschodu na Polskę uderzyła Armia Czerwona. W tej sytuacji Brygada Pościgowa otrzymała rozkaz przekroczenia granicy z Rumunią i przerzutu tam ocalałych samolotów, aby kontynuować na emigracji walkę o wyzwolenie Polski.

Nie znamy personaliów kapitana łączności, który podwiózł por. Łapkowskiego wraz z elementami wymontowanymi z P.11c na lotnisko Kierz pod Lublinem. Natomiast prawdopodobne jest, że na lotnisko zajechali takim właśnie Chryslerem Airstream, wzbudzając zazdrość zgromadzonych tam lotników. (rysunek z przedwojennego katalogu Chryslera).

Zobacz jeszcze:

Uskrzydlone Salamandry cz.1 – godło 112 Eskadry Myśliwskiej w 1939 r.

Uskrzydlone salamandry cz. 2, 112 Eskadra Myśliwska w obronie Warszawy

This post is also available in: enEnglish