Poznaj Macieja „Wronę” Wrońskiego, projektanta najnowszego modelu Arma Hobby, Ki-84 Hayate w skali 1/72. Wcześniej Maciej zaprojektował serię żywicznych modeli prototypów myśliwców PZL w skalach 1/72 i 1/48 oraz Grummana F2F w skali 1/48 nagrodzonego na Targach w Norymberdze medalem „Modell des Jahres 2016” (Model Roku 2016) przyznanym przez niemiecki miesięcznik „Modell Fan”.
Przeczytaj wywiad, w którym „Wrona” opowiada o sekretach projektowania, swojej drodze zawodowej oraz o niezwykłej pasji: „jednorazowych” żaglówkach, które buduje z niczego i na których pływa po dzikich jeziorach Suwalszczyzny.
Grzegorz Mazurowski: Jak trafiłeś do Arma Hobby?
Maciej „Wrona” Wroński: Gdy zdecydowałem że zajmę się projektowaniem 3D. Bo wcześniej różne rzeczy robiłem. Jako dzieciak fascynowałem się motocyklami, chciałem być mechanikiem, ale rodzice odradzali. Stało się tak, że skończyłem Liceum Plastyczne im. Gersona, w Warszawie na Smoczej 6, to była fantastyczna szkoła. Nie tylko dlatego że fajne rzeczy robiliśmy, ale też ludzi fajnych tam poznałem. Ludzi z pasją, ludzi którzy mają swoje zainteresowania, swoje zdanie. Oprócz tego przyszedł jednak jakiś fach, mnóstwo nauki, od malarstwa, rzeźby, rysunku, przez projektowanie, fotografię, rysunek techniczny, naprawdę mnóstwo. I to dzisiaj pozwala mi swobodnie czuć się jako projektant. Oczywiście później była jeszcze Akademia Sztuk Pięknych, gdzie studiowałem wzornictwo przemysłowe i poznałem Marcina Ciepierskiego, który wraz z Wojtkiem Bułhakiem jest założycielem i właścicielem Arma Hobby. Też bardzo przyjemna szkoła, też ciekawe rzeczy. Zawodowo robiłem różne rzeczy, w Polsce, za granicą, ale w końcu pomyślałem żeby wrócić do projektowania, bo ono jest ciekawe. I pierwsze co zrobiłem to zadzwoniłem do Marcina, bo wiedziałem, że on projektuje, był dla mnie osobą którą warto było zapytać o radę, a on od razu mnie wpuścił w Rhino, dobry program do 3D, powiedział: naucz się Rhino. A potem zaproponował mi staż w Arma Hobby.
I tak to się zaczęło?
Obaj nie wiedzieliśmy co z tego będzie, ale była dobra wola by coś razem robić i wtedy się doskonale dogadaliśmy. Ja przyszedłem z inicjatywą żeby się doszkolić jeszcze… I na Berneńskiej, w pierwszej siedzibie Army zaczęliśmy robić modele żywiczne. To był mój pierwszy epizod z Arma Hobby, półtora roku tam pracowałem i bardzo dobrze to wspominam. Potem skończyły się projekty żywiczne, ja wyjechałem na Wyspy, a po paru latach spędzonych w Wielkiej Brytanii, gdy w 2020 roku wróciłem do Polski, wróciłem też do Army i teraz robimy modele plastikowe.
Projekt PZL-a w skali 1/48, żywica Arma Hobby.
A co dokładnie robiłeś w tym pierwszym okresie współpracy?
Projektowałem wszystko. Części 3D, blaszki, kalkomanie, instrukcje, kompleksowo. Projektowanie całego modelu. Także rendery do celów reklamowych. Tylko pudełek nie robiłem. Dopiero teraz robię tylko 3D i cieszę się z tego. Bo i tak jest dużo do zrobienia, i tak ta robota jest ciekawa i dobrze się czuję w tym 3D że mogę się na tym skupić. Na tyle dużo się dzieje, że nie warto tego zaczynać na pół godziny dziennie. Często jest tak, że jak otwierasz Rhino, wiesz że masz projektować samolot, czy element samolotu, musisz przeszperać te zdjęcia, plany, dosłownie to jest kupa czasu żeby powybierać sobie źródła, zrobić jakiś szkic, żeby z tego wymodelować element 3D. Musisz sporo czasu poświęcić żeby znaleźć źródło i przetworzyć to na konkretny element.
Od jakiego projektu zaczynałeś?
Niestety pierwszego mojego projektu nie mogliśmy wydać z powodu problemów z uzyskaniem licencji od producenta oryginału. Kwestie prawne to są poważne rzeczy i zawsze pilnujemy żeby wszystko było dopięte. Potem były PZLe, prototypy polskich myśliwców przedwojennych. P.6 moim zdaniem był z nich najładniejszy. No i robiłem Grummana w obu skalach, 1/72 i w 1/48. I jakieś bombki, rakiety.
To był ten Grumman który dostał medal „Model Roku” od Modell Fana?
Tak. Model Roku 2016, Grumman F2F. Prawie w całości go zaprojektowałem, Marcin miał trochę zaczęty ten projekt, i przekazał go mnie. Ja zaprojektowałem cały model. Poza pudełkiem. Tu Marcin to wcześniej już wymyślił, nie ja ustalałem jakie mają być wymiary pudełka, jak one będą mieścić się w kartonach, na paletach, to nie była moja praca. Ale w 2014-15 roku miałem okazję projektować te elementy, wydruki 3D które później były w żywicy powielane, i kalkomanie, instrukcje, jakieś klisze, jakieś maski, wszystko. Model to jest kompletna rzecz.
I jakie wrażenie – projektujesz model i bach! Medal, uznanie międzynarodowe?
Okazuje się, że możesz robić coś naprawdę dobrego. To jednak jest magnes. Nie do końca chodzi tu o jakiś zysk. To po prostu chodzi o to, z moim przebiegiem, z tymi wszystkimi wybrykami, gdzie i jak nie będę mieszkał, przy jakim wybrzeżu Atlantyku…
…i z łódką ze śmieci zbudowaną…
Tak! I z tymi wszystkimi pracami które wcześniej podejmowałem. A tu wracam do projektowania i mam ogromną satysfakcję. I jak mało kto mogę sobie powiedzieć, że ja to powinienem robić. Bo robiłem tyle różnych innych rzeczy i mam tyle doświadczeń, odniesień, że teraz przychodzę do roboty i projektuję kolejną zabawkę, a tu Niemcy mi dają medal na targach w Norymberdze, Japończycy się interesują naszą pracą i robią wywiad, to jest dobre. Ale mnie chodzi przede wszystkim o samo projektowanie. To jest wykwintny zawód, wymaga umiejętności. I okazuje się że przez lata ja je zbierałem w liceum plastycznym, na studiach, czy tam dłubiąc w czymś, nawet interesując się zwykłymi motocyklami, budując łódki z niczego. Widzę że to się przekłada też na jakieś pojęcie o tych samolotach, ich projektowaniu.
A jak to jest z twoimi łódkami?
Całe życie prześladuje mnie projektowanie. W 2011 roku zdecydowałem że zrobię sobie jakąś żaglówkę, i potem ludzie dziwili się dlaczego ją wyrzuciłem po miesiącu. A tak naprawdę mnie chodziło o przekonanie się, event, takie wydarzenie – żeby to zrobić, z tego co tam leżało, do czego miałem dostęp. U mnie to nigdy nie są standardowe rozwiązania technologiczne, akurat to jest właśnie dla mnie element projektowania, że biorę to co jest i próbuję sobie zrobić zabawkę na sezon.
Co to jest „to co jest”? Wanna?
Nieeee, robienie łódki z wanny czy z butelek to nie jest dla mnie, bo to jest gotowiec. W 2011 roku była płachta polistyrenu, akurat pracowałem przy wystawiennictwie i został taki towar. To było bazą do zrobienia kadłubów. Udało się świetnie. W 2012 roku zaszalałem i zrobiłem łódź z blachy ocynkowanej i jakichś profili aluminiowych, świetnie się bawiłem przy wykonaniu tego, natomiast okazało się że to nie bardzo przypadło mi do gustu. Metal jest nawet wdzięczny, ale nie nadaje się na małą łódkę, po której biegasz boso, okazuje się że część z metalu przeniesie obciążenia, ale jest tak cienka, wąska że nie da się po niej stąpać wygodnie, można sobie nabić siniaka, skaleczyć. Co innego drewno, wtedy przekroje elementów są na tyle szerokie że dobrze mieszczą się w dłoni, można po nich przyjemnie stąpać, drewno mniej się nagrzewa na słońcu, nie parzy, takie nieoczywiste rzeczy mają ogromne znaczenie.
To bardzo ciekawe.
To ma ogromne znaczenie w procesie użytkowania takiej rzeczy. Tego też trzeba było doświadczyć żeby zdać sobie sprawę. Nie jestem inżynierem, ale robię te łódki, z patyków czy z czegoś innego i obserwuję jak te łódki pracują. To też uważam że jest doświadczenie. Którego nabierasz, takiego wyczucia: co, jak zapracuje.
W 2013 roku postanowiłem że zrobię bardzo małą żaglówkę dwukadłubową dosłownie z odpadów. Znajomy budował dom i były resztki styropianu, z pracy wziąłem resztki folii która kiedyś była opakowaniem towaru, jeszcze jakieś patyki, jakiś sznurek od snopowiązałki – dosłownie! To było wyzwanie, żeby zrobić to dosłownie z niczego i za jakieś grosze. I to też płynęło! A po wakacjach wszystko posortowałem i zutylizowałem zgodnie zasadami, bo nie planowałem tego trzymać dla jakiegoś potomstwa, bo nie o to chodziło.
A o co?
O dwie rzeczy: o samo projektowanie, budowanie, ale i to że te łódki na samym początku wzięły się stąd, że nie miałem patentu żeglarza, więc nikt nie chciał mi wypożyczyć łódki, więc sam sobie zrobiłem łódkę. Jaka to była przyjemność jak się okazało, że taka omega wcale mnie nie bierze na prędkość…
Pływałeś tym szybciej niż prawdziwa omega?
Szybciej może nie, ale nie było wstydu jak ja miałem to zbudowane ze śmieci. Pływałem tym po Wigrach, po Hańczy, to była moja zabawka na lato, spełniała moje oczekiwania. Dało się to złożyć, rozłożyć, włożyć na dach samochodu, kompaktowo spakować, mały kadłub mieścił się w dużym kadłubie. To był proces projektowania, wykonania i używania. To zostało przeprowadzone. No i te łódki które zrobiłem to były takie łódki z których 99% ludzi się śmieje, bo widzą w nich śmieci z których je zrobiłem, złom, ale z tym jednym procentem ludzi… to ja nawet, powiem ci szczerze, robię filmy, dokumentuję to, wrzucam na youtube, i muszę ci powiedzieć że ciekawi ludzie z drugiego końca świata się odzywają. Ci ludzie doceniają to, że czegoś takiego nie widzieli, że to dobrze pływa.
Elektrody do formy Ki-84
Jaki jest twój najnowszy projekt?
Ki-84 Hayate w skali 1/72, ale już tylko projektowanie trójwymiarowe, to, co jest potrzebne by zrobić formy wtryskowe, żeby w nich produkować modele.
Czy bardziej widzisz samolot, którego model projektujesz, czy wypraskę plastikową z częściami, czy w końcu metalową formę z której wychodzi wypraska?
To trochę zależy od etapu. Ja cały czas muszę widzieć ten samolot, bo to ma być model tego samolotu, ale w pewnym momencie już przechodzimy do następnego etapu projektowania, choć te etapy się na siebie nakładają, bo gdy zaczynasz, dobrze żebyś myślał już o tym jak skończysz. Świadomość tego czym ma być efekt końcowy rośnie razem z projektem, narasta, ale… myślę o tych wszystkich zdjęciach które mam dostarczone, planach…
Tego samolotu, który projektujesz?
Tak, dochodzi do tego jeszcze jakaś wiedza, teoria, i w międzyczasie zaczynam myśleć o technologii, żeby to przekuć na model z plastiku. To jest długa droga by to przekuć na model który trafia na rynek. Sam jestem zaskoczony jak długa.
Jak długa?
No… schodzi nam się. Samo projektowanie – można powiedzieć że parę miesięcy non-stop, oczywiście w zależności od źródeł, lepszych, gorszych, starszych, nowszych, ilości, jakości tych zdjęć. Zależy jak źródła opisują ten obiekt. Do prototypów myśliwców PZL był mało, do Hayate jest dużo. Ale bez kilku miesięcy nie da się zrobić rzetelnego modelu 3D w skali 1/72 czy 1/48. A później jeszcze jest proces wdrożenia tego, też, okazuje się, dosyć długi.
Na co zwracasz szczególną uwagę?
Gdy bryła jest już zrobiona, to wydaje się że już wszystko jest zaprojektowane, tylko zrobić formę i wtrysnąć, ale później od nowa to wszystko trzeba oglądać, te wszystkie zdjęcia, śledzić jak te podziały lecą, liczyć te nity, wyszukiwać wszystkie nierównomierności w nich, takie smaczki, to jest ten etap na którym bardzo dużo bruździ przeskalowanie, że nie da się odwzorować tego do końca bezpośrednio w skali. Trzeba użyć jakiejś konwencji. No i tutaj już trzeba mieć na ten temat refleksję, żeby to przyzwoicie wyglądało, żeby model był fajny.
No tak, bo to jest kwestia która jest wałkowana na forach modelarskich bez przerwy, czy robić nity w modelu czy nie, czy już projektant powinien o to zadbać czy zostawić to modelarzowi.
Nie dziwię się. To jest kwestia konwencji. Czasami okazuje się że warto dać modelarzowi pole do popisu, bezcenny jest kompromis, trzeba zrobić model który wygląda bardzo dobrze po prostu wyjęty z pudełka i sklejony, ale też daje możliwość zaawansowanemu modelarzowi podrasowania go. Dla kogoś, kto chce spędzić więcej czasu, kto ma umiejętności, doświadczenie, warto zostawić jakieś pole do popisu. Niech to będzie sport dla każdego. Tym bardziej że my, jeśli zajmujemy się produkcją seryjną, nie możemy wchodzić w załatwianie spraw wszystkim na raz, to się po prostu nie uda, bo są różne oczekiwania. Najcenniejsze jest żeby się dobrze wstrzelić. Tak przewidzieć projekt, żeby zrobić go sensownie, żeby nie zapomnieć o początkujących modelarzach i też pamiętać o tych którzy mogą zrobić więcej.
Jak byś opisał model idealny, nie ten super zaawansowany, tylko taki „dobrze wstrzelony”?
Z mojego punktu widzenia dobrze zaprojektowany model jest wtedy, kiedy nie widzę już dalszej możliwości wyciśnięcia czegoś więcej z technologii którą operujemy. Gdy wycisnąłem z technologii wszystko co się dało, wymyśliłem sposób podziału na części i montażu tego modelu, żeby opisać jak najwięcej tego samolotu przy najsensowniejszej liczbie elementów oraz przy wykonaniu tych elementów najprościej jak się da. Wtedy czuję że zrobiłem to dobrze. Jeśli podałem projekt tak, że chłopaki w narzędziowni się w ogóle nie zastanawiają tylko robią, to czuję że zrobiłem to dobrze.
Jeśli chodzi o modele – mam do nich zacięcie zawodowe. Jeżeli to się dobrze sprzeda, jeżeli jestem w stanie zaprojektować model który ma w pudełku plastikową ramkę i szkiełko i nie ma blaszek, nie ma nic więcej, i on jest dobry, to on dla mnie jest dziełem sztuki. Taki model, który nie ma blaszki, a jest tak samo dobry jakby miał blaszkę. Że to z jednego wtrysku zostało zrobione, a jednak jest modelem skończonym, nic do tego nie trzeba dokupować. To jest dla mnie satysfakcja, że zrobiłem coś rozsądnego.
Zobacz jeszcze:
This post is also available in: English
Mam miłe wspomnienia związane z tymi małymi PZL-ami. Żałuję, że nie kupiłem ich wszystkich a także F2F, który jakoś wtedy mnie nie interesował tematycznie a teraz co najwyżej mogę się obejść smakiem. Szkoda, że zaniechaliście tej linii produktów…
Grumman F2 i PZL P.6 (te mam) to były świetne modele. Miło poznać ich twórcę. Teraz AH ruszy z kopyta😎