Pilotów myśliwskich z lat wojny można z grubsza podzielić na cztery grupy.
- Do pierwszej należeli ci, którzy zwyciężali i przeżyli wszystkie swoje walki. Byli to zawsze świetni piloci i strzelcy, ale żeby stać się wytrawnymi myśliwcami musieli najpierw przeżyć pierwszy okres służby, gdzie ryzyko bycia zestrzelonym było dużo większe, niż szansa na zniszczenie przeciwnika.
- W drugiej są tacy, których zwyciężali, ale ginęli. Różnica między nimi, a tymi z pierwszej grupy jest więc kwestią szczęścia, lub jego braku i może też gotowości do podejmowania większego ryzyka. Wielu świetnych pilotów poległo też w katastrofach swoich samolotów, lub zostało zestrzelonych przez artylerię przeciwlotniczą.
- Trzecią stanowili lotnicy nie mający żadnych zwycięstw, ale udało im się przeżyć całą wojnę. Do tej grupy należeli lotnicy, którym brakowało agresji i umiejętności strzeleckich, albo czas ich służby przypadł na czas i miejsce, gdzie szansa spotkania przeciwnika była znikoma.
- Wreszcie czwarta grupa pechowców, którzy ginęli nie odnosząc żadnego zwycięstwa. Czasem na tak wczesnym etapie kariery, że nie sposób wiedzieć jak zdolnymi myśliwcami w istocie byli.
Stanley Michel „Mike” Kolendorski poległ przy pierwszym kontakcie z wrogiem i nie zdołał udowodnić, że miał w sobie potencjał. Na pewno nie należał do kategorii trzeciej. W opinii innych pilotów jego skrajnie gwałtowny charakter predysponował go na pierwszego Orła, który zostanie odznaczony DFC, albo właśnie na pierwszego zabitego w walce.
„Mike” urodził się 24 lutego 1915 w Jersey City w rodzinie z polskimi korzeniami. Wpływ rodziny i szczególnie dziadka, który wyemigrował z Polski po Powstaniu Styczniowym, był na tyle duży, że Kolendorski mówił płynnie po polsku i podzielał patriotyczne poglądy. Jego reakcja na klęskę Polski w 1939 roku, była oczywistą konsekwencją wychowania wśród ludzi, którzy nigdy nie zapomnieli o swojej Ojczyźnie. Gdy podjął decyzję o zgłoszeniu się do tworzonej w Anglii amerykańskiej jednostki był już od ponad roku żonaty, mieszkał w Kalifornii i miał za sobą podstawowe szkolenie na lekkich samolotach turystycznych. Żona postawiła mu ultimatum, że jeśli zaciągnie się do RAF, to ona wniesie o rozwód. Mieszanka wrzącego patriotyzmu i eksplozywnej osobowości Kolendorskiego nie pozwalała na takie negocjacje. Charlotta została więc sama, a „Mike” przez Kanadę przybył do Liverpoolu 10 sierpnia 1940.
Początki Eagle Squadron
Historia powstania 71 Dywizjonu przypomina powstanie Eskadry N124 „La Fayette” we Francji w 1916 roku i 7 Eskadry Myśliwskiej polsko-amerykańskiej im. Kościuszki trzy lata później w Polsce.
Hurricane Mk I z 71 Dywizjonu, początek 1941. Zdjęcie: WikimediaCommons.
Gdy Europa zapłonęła ponownie w 1939 roku niemal natychmiast pojawili się amerykańscy ochotnicy gotowi pójść w ślady swoich słynnych kolegów z lat Wielkiej Wojny, których popularność została utrwalona w działających na wyobraźnię książkach, komiksach i hollywoodzkich filmach. Pojawili się też ludzie organizujący i sponsorujący werbunek. Pierwszymi byli pułkownik Charles Michael Sweeny i jego bratanek Charles Francis Sweeny. Starszy Charles miał już doświadczenie, przypisywał sobie zasługi przy werbunku Amerykanów do walk na froncie wojny polsko-bolszewickiej i nawet twierdził, że został polskim generałem, chociaż w polskiej literaturze historycznej nie ma śladu potwierdzającego takie zdarzenie. Swoją drogą niezwykle barwna postać, uczestnik siedmiu wojen w pięciu armiach, przyjaciel Ernesta Hemingwaya, który niewątpliwie miał swój udział w jeszcze większym ubarwieniu życiorysu pułkownika. Młodszy Sweeny był świetnie prosperującym biznesmenem osiadłym w Londynie, mającym szerokie kontakty towarzyskie wśród polityków i wyższych sfer.
Trzydziestu dwóch pilotów zwerbowanych przez Sweeny’ch trafiło do Francji za późno, żeby przejść przeszkolenie i latać operacyjnie. Kiedy Niemcy zaatakowali 10 maja 1940 okazało się, że to była inna wojna niż za czasów Lufbery’ego i Rickenbackera. Blitzkrieg zmusił kandydatów na asów myśliwskich do ucieczki na Wyspy Brytyjskie. Nie wszystkim to się udało, bo czterech z nich poległo, a sześciu trafiło do niewoli. Tylko pięciu z nich brało potem udział w Bitwie o Anglię w składzie brytyjskich dywizjonów. Amerykanie, których rząd prowadził politykę izolacjonizmu, ściągali uwagę mediów i stali się wkrótce też narzędziem w propagandzie walczącej o włączenie się USA do wojny. Szybko powstał pomysł utworzenia jednolicie amerykańskiej jednostki myśliwskiej w ramach RAF i mimo sceptycyzmu strony brytyjskiej doszedł on do skutku. Na decyzję wpłynęło na pewno to, że RAF wykrwawiał się stawiając opór niemieckiej ofensywie lotniczej i potrzebował każdego wsparcia. Powstały już polskie i czechosłowackie dywizjony, szlak był przetarty.
Zdjęcie: Oficjalna odznaka 71 Dywizjonu RAF, 1940 r. WikimediaCommons.
Pierwszy zapis w ORB dywizjonu pochodzi z 19 września 1940. Wtedy do Church Fenton przybywają z 609 Dywizjonu P/O ‘Andy’ Mamedoff, P/O ‘Shorty’ Keough i P/O ‘Red’ Tobin, mający za sobą francuską przygodę. Ta trójka miała też już pewne doświadczenie bojowe i zwycięstwa odniesione na Spitfire. P/O Tobin miał dwie niemieckie maszyny na koncie, Mamedoff i Keough zaliczyli po połowie zestrzelonego samolotu.
Przez następne tygodnie przybywali do jednostki kolejni piloci, ale do 24 października dywizjon nie posiadał żadnych samolotów. To zniechęciło jednego z nowoprzybyłych P/O Arthura Donahue, który na własną prośbę wrócił do swojego 64 Dywizjonu.
Kiedy wreszcie Amerykanie dostali pierwsze myśliwce radości raczej nie było. Otrzymane Brewster Buffalo nie nadawały się do walki z Luftwaffe i wątpię, żeby dowództwo RAF zamierzało wysyłać 71 Dywizjon nad Francję na tych maszynach. Trzy sztuki tych samolotów służyły tylko do treningu, a trwająca ciągle Bitwa o Anglię i wywołane stratami braki sprzętu, nie pozwalała na uzbrojenie nowej jednostki w Hurricane. Posądzenie, powtarzane w wielu publikacjach, jakoby piloci byli tak mocno zawiedzeni tym, że nie dostali pełnowartościowych samolotów i celowo uszkodzili wszystkie Brewstery nie znajdują potwierdzenie w losach tych maszyn. Zdarzyły się faktycznie dwa incydenty, ale nie nosiły znamion sabotażu. W pierwszym pilot doznał lekkiego urazu głowy po tym jak „przesmarował” lądowisko i kapotował, a drugi z nich miał miejsce już po otrzymaniu decyzji o przezbrojeniu na Hurricane i polegał na otworzeniu się panelu inspekcyjnego w tyle kadłuba, co zaburzyło opływ powietrza i znacznie utrudniło sterowanie i lądowanie, jednak samolot nie został uszkodzony.
Trzej piloci 71 dywizjonu: P/O G. Tobin, V. C. 'Shorty’ Keough, i A. Mamedoff prezentują odznakę „Dywizjonu Orłów”, Church Fenton, Yorkshire, październik 1940 r. Zdjęcie: WikimediaCommons.
W tym samym czasie na lotnisku Church Fenton przebywał polski 306 Dywizjon. 1 listopada Polacy zorganizowali huczne pożegnanie w związku ze spodziewanym przeniesieniem na inne lotnisko po uzyskaniu statusu jednostki operacyjnej. Paskudna listopadowa pogoda uniemożliwiła jednak dokonanie przebazowanie do Tern Hill i dała możliwość zorganizowania kolejnego pożegnania wieczorem 3 listopada. Musiało być bardzo uroczyście, bo kronikarz 71 Dywizjonu zapisał, że Polacy obiecują definitywnie opuścić lotnisko już nazajutrz, jakby w obawie, że trzeciego, równie mocnego pożegnania jego piloci mogliby nie wytrzymać. Mimo, że polscy piloci ostatecznie odlecieli do Tern Hill dopiero 7 listopada, nie ma już wzmianki o kolejnej uroczystości.
Niewątpliwie młodzi piloci dywizjonu pozostającego długo bez samolotów, zabijali nudę w dość intensywny sposób, a polscy towarzysze broni na pewno dotrzymywali kroku. Zachowała się fotografia trójki pierwszych Orłów ( Mamedoff, Keough i Tobin) stojących przy Hurricane oznaczonym białoczerwoną szachownicą. Pozowali przy polskim samolocie, bo nie nie dysponowali wtedy jeszcze żadnym własnym.
Mike Kolednorski wśród orłów
7 listopada Amerykanie otrzymują wreszcie pierwsze Hurricane przekazane z 85 Dywizjonu. Tego samego dnia przybywa z 5 F.T.S. grupa ośmiu nowych pilotów z „Mike” Kolendorskim. Kronikarz uznał za stosowne zapisać, że nowy pilot mówi po polsku. Szkoda, że nie notował innych cech swoich pilotów, bo była to niewątpliwie zbieranina niezwykłych ludzi i nie zawsze kryształowych. Jednym z przybyłych 7 listopada był P/O Byron Kennerly, który spędził z jednostką ledwo trzy miesiące i został odesłany do Ameryki z powodów opisanych jednym słowem: Unsuitability. Powodem było w istocie notoryczne łamanie dyscypliny i pijaństwo, którego nie ograniczyły kolejne ostrzeżenia. Nie przeszkodziło mu to w zrobieniu kariery w USA. Wydał bardzo szybko książkę pod tytułem „The Eagles Roar!”. Opisywał w niej walki powietrzne, w których nigdy nie uczestniczył, a być może tylko słyszał o nich w kantynie. Został potem nawet konsultantem w Hollywood, które zatrudniło go przy produkcji filmu „International Squadron” z Ronaldem Reaganem w roli głównej. Karierę zakończył w więzieniu po napadzie na bank.
Piloci 71 „Eagle Squadron” RAF przy samolocie Hurricane , 17 marca 1941. Trzeci z lewej Mike Kolendorski. Zdjęcie: WikimediaCommons/
Pierwszy kontakt z nieprzyjacielem był mocno rozczarowujący. 17 kwietnia 1941 P/O Gregory Daymond usiłował przechwycić Do 17, jednak nie był w stanie doścignąć przeciwnika. Leciał wtedy maszyną Kolendorskiego, który nie przejmował się nigdy ograniczeniami eksploatacyjnymi i nadużywał boosta bez żadnej przyczyny. Każde jego użycie wiązało się z koniecznością czasochłonnego przeglądu silnika. Mechanicy postanowili więc odłączyć boosta w tej maszynie i pech chciał, że Daymond właśnie w niej spotkał nieprzyjaciela, któremu tym sposobem oszczędzono przykrości.
O umiejętnościach Orłów w początkach ich kariery może świadczyć walka z 15 maja 1941, gdy para Hurricane patrolująca nad konwojem została zaatakowana przez samotnego Messerschmitta. Niemiec skoncentrowany na samolocie P/O Johna Flynn’a zlekceważył obecność drugiego Hurricane. P/O James Alexander doszedł do pozycji za jego ogonem i zdołał otworzył ogień. Efekt wystrzelenia całej amunicji był zawstydzający. Messerschmitt odleciał, ale będący z przodu Flynn został skutecznie trafiony przez pociski rozpylone bezładnie z samolotu Alexandra i lądował przymusowo.
Piloci 71 dywizjonu biegną do samolotów, 17 marca 1941 r. Zdjęcie WikimediaCommons.
W tym czasie dywizjon był dowodzony przez S/L Williama Taylora, który wkładał wiele wysiłku w dyscyplinowanie swoich podkomendnych i zrobienie z nich skutecznych myśliwców. Jedną z pierwszych jego decyzji, gdy objął dowództwo, było odesłanie Kennerly’ego do domu. Kolendorskiego być może należało też wysłać do USA, bo był równie słabo przystosowany do wojskowego życia, ale ten bronił się jednak tym, że opanował rzemiosło lotnicze lepiej, niż większość jego kolegów. Kolendorski w początkach maja 1941, znudzony pewnie zadaniami jakie dowódca uważał za stosowne do poziomu wyszkolenia jednostki, zaczął latać gościnnie w składzie 3 Dywizjonu RAF licząc może, że to zwiększy jego szansę na zdobycie wreszcie laurów zwycięzcy.
Postawa dowódcy, który realnie oceniał swoich pilotów i był świadomy jak dużo muszą zrobić, żeby stali się pełnowartościową jednostką spowodowała, że Orły zbuntowały się w końcu przeciwko niemu i Taylor zmuszony został do opuszczenia stanowiska. Nim jednak do tego doszło życie przyniosło kolejne potwierdzenie, że Taylor miał rację uważając swoich lotników za nie do końca przygotowanych do walki.
Pierwsza i ostatnia walka Kolendorskiego
17 maja 1941 wieczorem jednostka w składzie 11 samolotów wyruszyła na patrol nad ujściem Tamizy. Na wysokości 20000ft (ok. 6000m) spotkano formację czterech Messerschmittów, które nie wykazywały nadmiernej agresji, widząc przewagę liczebną Hurricanów. Dwa z nich odłączyły się i przeciwnym kursem przeleciały obok Amerykanów. Była to prowokacja, która nie działała na doświadczonych i zdyscyplinowanych lotników. W ocenie Kolendorskiego była to jednak nie pułapka, a długo wyczekiwana okazja do wpisania się na listę zwycięzców. Bez uprzedzenia i zameldowania swojego manewru wykonał zwrot i pognał za nimi. To była jego ostatnia decyzja. Czające się w słońcu dwa pozostałe niemieckie myśliwce zanurkowały i trafiły Hurricane zanim ten zdołał zbliżyć się do zarzuconej przynęty. Maszyna Kolendorskiego w odwróconym korkociągu spadała na oczach wstrząśniętych kolegów, którzy pewnie do końca liczyli, że „Mike” zdoła wyskoczyć. Uderzenie w wodę zakończyło krótkie i gwałtowne życie amerykańskiego myśliwca. Morze oddało ciało Kolendorskiego na brzegu Holandii dopiero 13 sierpnia. Został pochowany na cmentarzu w Rockanje.
Był pierwszym zabitym w walce, ale wkrótce ta lista znacznie się wydłużyła. Orły jednak również zwyciężały, jesienią 1941 roku byli najskuteczniejszą jednostką myśliwską w Anglii, ale płacili za to olbrzymią cenę. Do końca 1941 roku poległo w walce pięciu, sześciu trafiło do niewoli, a w wypadkach życie straciło dwunastu Amerykanów.
Samolot Kolendorskiego zapisał sobie jako 34 zwycięstwo Gruppenkommandeur II./JG 53 Heinz Bretnütz. Lotnik, który swoje pierwsze sukcesy odniósł jeszcze w Hiszpanii w składzie Legionu Condor. Różnica w doświadczeniu i umiejętnościach była w tej konfrontacji ogromna i los Kolendorskiego był przesądzony w momencie, gdy podjął decyzję o zaatakowaniu niemieckich samolotów. Było to ostatnie zwycięstwo Bretnütza na froncie zachodnim. Wkrótce jego jednostka przebazowała się na wschód i uczestniczyła w ataku na ZSRS 22 czerwca 1941 roku. Bretnütz, trochę podobnie jak Kolendorski, został zestrzelony i poważnie ranny jako pierwszy, w pierwszej walce swojej jednostki na nowym froncie. Zmarł kilka dni poźniej.
Hptm. Heinz Bretnütz, zdjecie: www.luftwaffe.cz
Pamięć o Kolendorskim jest uczczona ulicą nazwaną jego nazwiskiem w pobliżu miejsca gdzie się wychowywał. Kolendorski Road to boczna, ślepo zakończona leśna droga, nieznana pewnie nawet przez tubylców. Nazwa ulicy pojawiła się w lokalnych mediach jedynie w związku ze skandalem wywołanym przez sympatyków neonazizmu, którzy parę lat temu wymalowali na asfalcie ogromną swastykę, co jest okrutnym żartem w połączeniu z życiowymi wyborami patrona ulicy.
O losach „Mike” nie wiedzą nawet niektórzy jego krewni z młodego pokolenia. Dziś możemy, przy okazji wydania nowego zestawu Arma Hobby z oznaczeniami tego pilota, ożywić pamięć o tym lotniku, który kierowany uczuciami do ojczyzny swoich przodków, porzucił wszystko i podjął się zadania, które kosztowało go życie.
Malowanie i oznakowanie
Malowanie odtworzyliśmy na podstawie filmu dostępnego w internecie. Numer seryjny, tak jak na niektórych innych samolotach tej jednostki był zamalowany. Maszyny były weteranami Bitwy o Anglię w 85 Dywizjonie i ich wygląd był daleki od fabrycznego. Według ORB 71 Dywizjonu Kolendorski latał głównie na P3664 i najprawdopodobniej ten numer seryjny nosił pierwowzór naszej rekonstrukcji.
Hurricane Mk.I XR-S, 71 „Eagle Squadron” RAF. Serial zamalowany, prawdopodobnie P3664. Kirton-in-Lindsey, marzec 1941. Pilot F/O Stanley Michel „Mike” Kolendorski. Malował Zbyszek Malicki.
O ile zdjęcia samego Kolendorskiego stojącego przed swoim samolotem z literą „S”, widoczną na przodzie kadłuba i z emblematem Eagle Squadron na prawej osłonie silnika, były znane od dawna, to film pokazał również lewy bok samolotu z charakterystycznie małymi literami kodowymi. Dużo radości sprawiło mi odkrycie, że samolot miał też małą szachownicę naklejoną pod krawędzią kabiny pilota. Niewątpliwie taką samą jak te zdobiące jego Sidcot Flying Suit.
Emblemat Eagle Squadron, malował Zbyszek Malicki.
Innym ciekawym elementem jest wymieniona blacha na lewej stronie spodu centropłata, która nie została już pomalowana na czarno.
Zobacz jeszcze:
- Kup Model Hurricane Mk I „Allied Squadrons” oraz inne modele Hurricane w sklepie Arma Hobby
Modelarz od 45 lat, obecnie raczej teoretyk, kolekcjoner i konceptualista. Wychowany na zestawach Matchboxa i lekturze "Dywizjonu 303". Wielbiciel twórczości Roya Huxleya i Sydneya Camma.
This post is also available in: English
Historia rodziny Kolendorskich:
http://www.rafcommands.com/archive/11948.php
I druga z naszym bohaterem:
To jeszcze dwie klatki z filmu. Podejrzewam że to ten o którym wspomina autor artykułu:
Ciekawe kim był wuj Stanleya wspomniany w notatce.
Nazwisko panieńskie matki i tym samym tego wuja-lotnika, można ustalić z pomocą serwisów genealogicznych. Nie mam nikogo znajomego z wykupionym abonamentem, ale to czeka na rozwiązanie;)
Nie wklejone zdjęcie 😉
I jeszcze jedno zdjęcie
Zbliżenie notatki
Zbliżenie zdjęcia
Uzupełnieniem historii niepokornego Polaka z pochodzenia:
Jeszcze jedno zdjęcie.
Dziękuję za fajny tekst – uzupełnił to, co sam znalazłem na temat „Mike’a” Kolendorskiego. Dołączam jego zdjęcia, na których lepiej widać szachownice na jego kombinezonie. Pzdr. Autora