Bez większego ryzyka można postawić tezę, że lotnictwo ludowego Wojska Polskiego nie jest dla modelarzy równie atrakcyjne co Polskie Siły Powietrzne na Zachodzie. Historia jego wojennych działań sprowadza się do niespełna dziewięciomiesięcznych walk na froncie, a paleta używanych bojowo samolotów obejmuje raptem do kilku typów. Na wschodzie niespecjalnie przykładano wagę do zdobienia samolotów godłami, malowidłami, napisami czy innego rodzaju dekoracjami. Z tego powodu wybór malowania dla redukcyjnego modelu polskiego Jaka-1b jest na ogół oczywisty: to maszyna oznaczona numerem taktycznym 13 (numer fabryczny 13163) z 1 Pułku Lotnictwa Myśliwskiego „Warszawa”, ozdobiona napisami fundacyjnymi w językach polskim i rosyjskim, znana szerzej jako „Jak Wolfa Messinga”.
Pilotem, który „trzynastką” latał najczęściej na froncie był st. sierż. pchor. Hugo O’Brien de Lacy (promowany w ostatnich dniach wojny na stopień chorążego). Jego postać również jest nietuzinkowa, a temat owego niezwykłego duetu jest tematem niniejszego artykułu.
Zdjęcie pierwszego Jaka-1b zakupionego przez Wolf Messinga z prawdopodobnie zamalowanym napisem fundacyjnym (plama przed gwiazda na kadłubie. Zdjęcie z kolekcji autora.
Pierwszy „Jak Messinga”
Pomiędzy grudniem 1943 r. a lutym 1944 r. do 1 PLM trafił Jak-1b oznaczony numerem taktycznym 48 (numer fabryczny 48184). Samolot został ufundowany przez Wolfa Messinga – polskiego Żyda, który po wybuchu wojny znalazł się na terenie ZSRR.
Wolf Messing przyszedł na świat w 1899 r. w Górze Kalwarii jako Srul Wolek Messing. Jeszcze w II Rzeczypospolitej zdołał zyskać sławę jako osoba o rzekomych zdolnościach nadprzyrodzonych, obejmujących m.in. telepatię, czytanie w myślach czy hipnotyczne wpływanie na innych. W Związku Radzieckim kontynuował swoją karierę, zyskując przychylność władz i zarabiają na publicznych występach duże pieniądze. Rozsiewał na swój temat różne fałszywe pogłoski, manipulując własnym życiorysem zawsze w taki sposób, by odnieść doraźne korzyści. Tak na jego temat powstało wiele legend, jak te o ojcu cadyku czy o znajomościach z Einsteinem, Freudem i Gandhim. Za sprawą innych zmyśleń w ZSRR Messing mógł pozwolić sobie na tytułowanie się… profesorem (choć nie miał nawet matury!).
Zdjęcie: Wolf Messing w latach 1930, wikipedia
Po 1941 r. mieszkał w Nowosybirsku. Był tam przydatny do celów propagandowych. Występował wielokrotnie przed publicznością cywilną i wojskową przepowiadając porażkę Niemców. Nowosybirsk był siedzibą lotniczych Zakładów nr 153, produkujących samoloty myśliwskie Jakowlewa. Messing przyłączył się do ruchu zbierania środków na cele obronne i z zarobionych występami pieniędzy ufundował w 1943 r. samolot Jak-7B. Do sprezentowania drugiego myśliwca polskiemu pułkowi zachęciła go Wanda Wasilewska, polska komunistka, przewodnicząca tzw. Związku Patriotów Polskich.
Zgodnie z intencją ofiarodawcy, samolot nr 48 miał być przeznaczony dla „najstarszego polskiego pilota” 1 PLM. Był początkowo przydzielony do osobistego użytku mjr. Tadeusza Wicherkiewicza (dowódcy 3 eskadry), ale szybko – nie wcześniej niż w lutym 1944 r. – został przejęty przez kpt. Medarda Koniecznego, zastępcę dowódcy pułku. Za tą słuszną skądinąd decyzją stał nowy dowódca pułku, ppłk Iwan Tałdykin: Konieczny istotnie był „najstarszym” (w sensie doświadczenia) polskim pilotem; Wicherkiewicz, wprawdzie starszy od niego wiekiem, jako wojskowy w pilotażu przeszkolił się dopiero w 1943 r. w 1 PLM.
Samolot Koniecznego został uwieczniony na kilku fotografiach z lata 1944 r. Miał standardowy kamuflaż i oznaczenia sowieckich myśliwców. Niestety, na żadnym ze zdjęć nie widać numeru taktycznego ani wspomnianego napisu. Wedle wspomnień Koniecznego, napis został zamalowany przed odejściem na front. Na jednej ze wspomnianych fotografii istotnie widać sporą plamę lakieru o innym odcieniu, umiejscowioną na prawej burcie, pomiędzy osłoną kabiny a sowiecką gwiazdą na kadłubie. Czy był to ślad po zamalowaniu napisu fundacyjnego?
Na froncie maszyna nr 48 latała bojowo od 25 sierpnia 1944 r. do 16 lutego 1945 r., uczestnicząc w 16 zadaniach. 14 z nich wykonał kpt. Medard Konieczny, a dwa ostatnie – ppor. Nikołaj Chaustowicz oraz ppor. Julij Kozak. Mechanikiem tego Jaka był kpr. (potem sierż.) Józef Trzeciak.
Kolejne zdjęcie Jaka-1b z plamą przemalowania przed gwiazda na kadłubie, prawdopodobne miejsce zamalowania napisu fundacyjnego Wolfa Messinga. Zdjęcie z kolekcji autora.
Konieczny o swoim samolocie pisał obszernie we wspomnieniach „Jaki startują o świcie”:
Pierwsza partia myśliwców Jak-1M dostarczonych do pułku liczyła 10 samolotów. W pułku właściwie znalazło się ich w tym czasie 11. A stało się to tak. W dalekim Władywostoku mieszkał profesor Wolf Messing, nieposiadający co prawda żadnych polskich koligacji, ale darzący nas sympatią. W grudniu 1943 roku kupił on Jaka-1M i przekazał go w darze 1 Pułkowi Lotnictwa Myśliwskiego „Warszawa”. Zgodnie z życzeniem ofiarodawcy miał na nim latać najstarszy polski pilot. W tym czasie za takiego uchodził Wicherkiewicz. Kiedy przybył do pułku Tałdykin, uznał za najstarszego mnie i przydzielił mi Jaka profesora Messinga.
Samolot nosił numer boczny 48, a na kadłubie miał napis „Dar profesora Wolfa Messinga dla polskich lotników w ZSRR”. Gdy odchodziliśmy na front, napis ten trzeba było zamalować, aby samolot nie różnił się od innych w pułku. Przydzieliłem go, zgodnie z obietnicą, pod opiekę kaprala Trzeciaka, jako że pochodził z innej wytwórni i miał niektóre inne rozwiązania. (…)
Maszynę zapamiętał również chor. Edward Chromy, pisząc na kartach „Szachownic nad Berlinem”:
W ciągu marca do pułku kolejno grupami nadchodziły samoloty bojowe. Ogółem otrzymaliśmy ich czterdzieści. Były to nowiutkie, prosto z fabryk nadsyłane Jaki-1. Samoloty były uzbrojone i miały pełne bojowe wyposażenie. Lśniły czystością i pachniały świeżym lakierem. Jeden z nich zwracał specjalnie uwagę. Na jego kadłubie widniał napis w języku rosyjskim: „Dar profesora Wolfa Messinga dla polskich lotników w ZSRR”.
Czym się kierował profesor Messing, ofiarowując nam ten samolot – nie wiem. W każdym razie świadczyło to o popularności i sympatii, jaką wzbudzaliśmy w społeczeństwie radzieckim.
Dla porządku warto jedynie dodać, że wspomnienia Koniecznego zawierają drobne nieścisłości; samolotem tym był rzecz jasna Jak-1b (a nie Jak-1M), Messing mieszkał w Nowosybirsku (a nie Władywostoku), a jego polskie koligacje są niepodważalne (był polskim obywatelem).
Rekonstrukcja malowania drugiego Jaka-1b Wolf Messinga, 1944-1945. Obwódki gwiazd i numer taktyczny oraz górny napis fundacyjny „От польского патриота проф. Вольф-Мессинга польскому летчику” – w kolorze srebrnym, pod nim polskie tłumaczenie w kol. białym. Przód kołpaka w kolorze białym, oznaczeniu 2 eskadry 1PLM. Malował Zbyszek Malicki.
„Jak Wasilewskiej”, czyli drugi „Jak Messinga”
28 maja 1944 r. w Grigoriewskoje odbyła się uroczysta promocja oficerska drugiej grupy szkolnej 1 PLM. Na lotnisku pojawił się zastępca dowódcy 1 Armii Wojska Polskiego gen. Bronisław Półturzycki oraz działacze tzw. Związku Patriotów Polskich. Nieformalnym prymusem grupy został chor. Jerzy Czownicki. Pierwotnie planowano, by został wyróżniony przydzieleniem mu Jaka-1b nr 48, na którym latał dotychczas Konieczny. Równocześnie tzw. Związek Patriotów Polskich wystąpił z inicjatywą, by Czownickiego nagrodzić innym samolotem:
Nie było wówczas oficjalnych prymusów. Nieoficjalnie za prymusa drugiej promocji uznano Czownickiego, przydzielając mu Jaka nr 13, przewidzianego przez ZPP dla najlepszego pilota pułku.
Konkretniej zaś, samolot został ufundowany przez Wandę Wasilewską, która w 1943 r. otrzymała 100 tys. rubli jako laureatka Nagrody Stalinowskiej I stopnia. Została nagrodzona za powieść „Tęcza”, opowiadającą historię niemieckiej okupacji zachodnich rejonów Związku Radzieckiego.
Napis fundacyjny „От польского патриота проф. Вольф-Мессинга польскому летчику”, w kolorze srebrnym wyraźnie ciemniejszym od białego na szachownicy. Zdjęcie z kolekcji autora.
Samolot nr 13 nie wyróżniał się niczym szczególnym, wobec czego postanowiono – już w pułku – udekorować go wtórnie napisem fundacyjnym głoszącym, że ofiarodawcą jest… Wolf Messing. Równocześnie oryginalny napis zamalowano na Jaku-1b nr 48. Choć Konieczny, jak wspomniano wcześniej, twierdził, że zamalowanie miało związek z odejściem jednostki na front, wydaje się jednak, że stało się to właśnie przy okazji uroczystości promocji oficerskiej 28 maja 1944 r.
Nietypowy pomysł przemalowania napisu fundacyjnego miał drugie dno. Tylko co drugi Jak-1b schodzący z taśmy produkcyjnej miał zamontowaną radiostację złożoną zarówno z odbiornika i nadajnika. Pozostałe samoloty wyposażone były jedynie w odbiorniki i latać na nich mieli młodzi piloci będący bocznymi, którzy w powietrzu mieli słuchać rozkazów, a nie je wydawać. Rozróżnienie były proste: maszyny o nieparzystych numerach taktycznych nie miały nadajników, a te o parzystych – tak. Było to pochodną malowania numerów taktycznych już w fabryce (numery te wywodziły się z dwóch pierwszych cyfr numeru fabrycznego).
Jak-1b nr 13 znany jest z szeregu fotografii wykonanych latem 1944 r., w tym m.in. w dniu promocji 28 maja 1944 r. Widać doskonale napisy „От польского патриота / проф. Вольф-Мессинга / польскому летчику” oraz poniżej „Od polskiego patrioty / prof. Wolf Messinga / polskiemu lotnikowi”. Na jednym ze zdjęć widoczny jest tylko napis w języku rosyjskim, co wskazuje, że napis polski dopisano dopiero jakiś czas później. Wydaje się, że górny napis (rosyjski) wykonano farbą srebrną, a dolny (polski) – farbą białą.
W ten sposób Czownicki stał się pilotem samolotu ufundowanego przez Wandę Wasilewską – który do historii przeszedł właśnie jako „Jak Wolfa Messinga”.
Napis „Od polskiego patrioty prof . Wolf Messinga polskiemu lotnikowi” domalowany w kolorze białym pod srebrnym napisem fundacyjnym po rosyjsku. Zdjęcie z kolekcji autora.
„Trzynastka” idzie na wojnę
Gdy 1 PLM wyruszył na front, Jakowlew ze srebrzystą trzynastką wymalowaną na kadłubie także przebazował się na polowe lotnisko w Zadybiu Starym koło Garwolina. Jak wspominał po latach Jerzy Czownicki, maszyna ta uchodziła za awaryjną. Czownicki do stycznia 1945 r. latał więc na samolotach z numerami taktycznymi 47 oraz 31. Potem (od lutego 1945 r.), jako jeden z wyróżniających się pilotów latał niemal wyłącznie na Jakach-9, wyjątkowo siadając za sterami Jaków-1b – o numerach 2, 24 oraz 30.
„Przyjemność” latania „trzynastką” mieli za to inni koledzy Czownickiego z 2 eskadry, którzy za jej sterami latali bojowo 23 razy: po raz pierwszy 3 listopada 1944 r. i po raz ostatni 3 maja 1945 r. Siedem lotów wykonał st. sierż. pchor. Hugo O’Brien de Lacy, sześć – chor. Ryszard Ber, po cztery – chor. Stefan Łazar oraz chor. Kazimierz Rutenberg, a po jednym por. Witold Gabis oraz st. sierż. pchor. Siergiej Danowski.
Samolot Wolf Messinga przed startem. W tle widoczna „czwórka” z 2 eskadry 1PLM. Zdjęcie z kolekcji autora
Za swój samolot „trzynastkę” uznał właśnie O’Brien de Lacy, który po wojnie pisał:
9 maja rano startujemy kolejno eskadrami do Bydgoszczy. Lecę w II eskadrze na moim samolocie numer 13. Stary, spracowany samolocik coś nagle buntuje się. Obroty spadają, jedno magneto nie daje iskry. Z trudem utrzymuję się w szyku. Temperatura wody rośnie. Lecimy nad terenami niedawnych walk szerokim bojowym szykiem. Po co? Jest przecież pokój!? Jakiś żartowniś drze się niespodziewanie przez radio: „Uwaga, uwaga, Foki z lewej w górze! Foki z lewej w górze!”. Jak dziesięć marionetek szarpniętych jednocześnie nitkami robimy wszyscy odruchowy zwrot w lewo ku górze. Weszło w krew. Po sekundzie wracamy do szyku wściekli. Przecież wojny już nie ma! Gabis burczy przez radio: „Kakoj durak szutki stroit!”.
Międzylądowanie w Berneuchen. Lecieć dalej czy nie? Silnik nawala, lotnisko krótkie, żeby nie kropnąć się w las jak Wierzchnicki. Przecież już po wojnie. Głupio byłoby zginąć. Na szczęście las już jest zrąbany. Zaryzykuję. Strasznie mi się nie chce wracać do Polski z frontu jako pasażer samolotu transportowego. Start się udaje, maszyna przed końcem lotniska niechętnie wychodzi w powietrze. I wreszcie Bydgoszcz. (…)
„Trzynastka” dla Hugona O’Brien de Lacy była samolotem szczęśliwym w tym sensie, że zdołał bezpiecznie wykonać na niej siedem ze swoich 16 lotów bojowych (w tym siedem spośród ośmiu lotów na Jaku-1b) i zapracować na Krzyż Walecznych. Nie przyniosła mu jednak żadnych zwycięstw powietrznych ani innych spektakularnych sukcesów. Lotnik pisał po wojnie z humorem:
A gdy teraz znajomi pytają, ile maszyn niemieckich strąciłem w czasie wojny, z wrodzoną skromnością przyznaję się tylko do jednej. Przemilczałem wszelako, że była to maszyna do pisania. Ale na pewno niemiecka. Singera.
…którą przypadkiem strącił z biurka, wychodząc z gabinetu dowódcy pułku, kpt. Wasilija Gaszyna.
Hugon
W kręgu jego znajomych, towarzyszy broni i rodziny wystarczyło powiedzieć po prostu: „Hugon”. Rzadkie imię było jedynie uzupełnieniem niespotykanego nazwiska odziedziczonego po przodkach, imigrantach z Irlandii, ale także tradycją rodzinną dotyczącą imion. Ojciec lotnika miał na imię Patryk, a siostra – Margaret. Rodzina swoje nazwisko wymawiała jednak na modłę francuską, czyli „o’brię-de-lasy”, a jej ojczystą mową był język polski; angielskiego nikt z mieszkających w Polsce O’Brienów nie znał.
Hugo O’Brien de Lacy urodził się 29 października 1925 r. w Warszawie. W chwili wybuchu wojny miał niespełna 13 lat i był słuchaczem lwowskiego Korpusu Kadetów. Podczas okupacji niemieckiej mieszkał w Warszawie. W 1941 r. zaangażował się w działalność podziemną w Związku Walki Zbrojnej. Został aresztowany przez Gestapo, ale „organizacji” udało się go wykupić. W obawie przed dalszymi represjami wyjechał do Krosna, skąd w maju 1941 r. podjął nieudaną próbę przedostania się przez Węgry na południe, by wstąpić do Wojska Polskiego na Bliskim Wschodzie.
Próba zakończyła się dla niego aresztowaniem przez Sowietów. W sowieckich więzieniach spędził rok i dwa miesiące. Gdy w końcu został zwolniony w lipcu 1942 r. na mocy układu Sikorski-Majski, armia Andersa szykowała się do wyjścia do Persji. Hugon pozostał w ZSRR. Pracował w fabryce, kołchozie i jako kopacz torfu. W sierpniu 1943 r. zgłosił się do ludowego Wojska Polskiego, skąd prawie od razu trafił do 1 PLM. Przydział ten ułatwiło mu być może podanie się za szybownika – co wkrótce potem sprostował:
Pierwszy dzień w pułku! Zameldowanie się u pełniącego po śmierci pierwszego dowódcy pułku kpt. Kozłowskiego, obowiązki dowódcy kpt. Wicherkiewicza. Przedwojenny
polski pilot. Jakoś się z nim dobrze i szczerze rozmawiało. Przyznałem się do moich
kłamstw. Śmiał się tylko.
– Byli tu lepsi od was. Tacy co w kampanii wrześniowej mieli strącone po 3 samoloty… Potem okazało się, że nie widzieli w życiu samolotu – z bliska… Ale chcieli latać
i dziś już latają. Będziecie latać i wy. Najdalej za rok, na front.
Mina mi trochę zrzedła. Dopiero za rok!? – No tak, pilota-myśliwca nie „robi się” w ciągu 3 miesięcy. To nie piechota…
O’Brien de Lacy szkolił się w ostatniej (czwartej) grupie szkolnej 1 PLM i jako jeden z zaledwie czterech jej pilotów wszedł do boju – akurat na operację berlińską. Latał w 2 eskadrze w stopniu starszego sierżanta podchorążego. 2 maja 1945 r. został promowany na oficerski stopień chorążego. Za zasługi bojowe odznaczony został Krzyżem Walecznych oraz polskimi i sowieckimi medalami pamiątkowymi. Po wojnie z pułkiem stacjonował w Bydgoszczy i Modlinie.
W styczniu 1946 r. został napadnięty przez Rosjan w Lasku Rembertowskim i w wyniku strzelaniny ranny w nogę. Szpital i rehabilitacja zabrały mu wiele miesięcy życia. Sprawności nie odzyskał już nigdy i do końca życia poruszał się o lasce. W 1946 r. pomógł ppor. Władysławowi Żurawskiemu z 1 PLM uciec z Polski na Zachód. Informacja Wojskowa (de facto policja polityczna działająca w wojsku) wpadła na jego trop. Został skazany na dwa lata pozbawienia wolności. Dzięki ułaskawieniu, w areszcie i w więzieniu spędził niecałe 13 miesięcy.
Po wyjściu na wolność zdał maturę i podjął pracę w stołecznych gazetach. Pisał na bliskie mu tematy taternictwa i lotnictwa. Planował napisać dwie książki o dziejach swojego Pułku „Warszawa” – czego niestety nigdy nie zrobił.
Chorąży rezerwy pilot Hugo O’Brien de Lacy zginął śmiercią samobójczą 29 listopada 1958 r. w Warszawie, dokładnie miesiąc po 33. urodzinach. Dzielny frontowy pilot nie dał sobie rady z trudami pokojowego życia. Jego grób znajduje się na Starych Powązkach.
Mogą Cię zainteresować:
- Model do sklejania Jak-1b Expert Set z napisem fundacyjnym Wolf Messinga w sklepie Arma Hobby
- Jak-1b Wolf Messinga na www.polishairforce.pl
This post is also available in: English
Czytałem kiedyś książkę pt. „Kobiety PRL” i w rozdziale poświęconym W. Wasilewskiej było wspomniane o ufundowanym przez nią samolocie – bez podania typu oczywiście, ale za to wspomniano że na samolocie wymalowano napis „Warszawa” . Większość znanych mi zdjęć nadobnej Wandzi – bodaj 2 przedstawia ją na samolocie Jak -1bis z nr 40 lub 48 ale oczywiście żadnego napisu na nim nie widać. Czy Wandzia ufundowała jeszcze jakiś samolot oprócz tego Jaka? Czy napis Warszawa wymalowano właśnie na tym samolocie, a później usunięto? W żadnej ze znanych mi relacji i wspomnień napis Warszawa na Jaku nie jest wspominany.
Moim zdaniem na górnych powierzchniach miał trzy kolory!
To by było bardzo fajne malowanie, z trzema kolorami! Mi wydaje się że „48” miał jednak, przynajmniej z przodu, standardowy kamuflaż Jaków-1b, np. widoczna jest charakterystyczna ciemna „klepsydra” przy rurach wydechowych. Kto wie, może podmalowano go z tyłu dwoma różnymi kolorami, jasnym i ciemnym?
I to mam na myśli. Kadłub w okolicach gwiazdy. Przód kadłuba standard – AMT 11 i 12 lub ich odpowiedniki. Pod kabiną AMT 11, potem, do gwiazdy AMT 12 i za gwiazda AMT 11. Pomiędzy jakaś jaśniejsza plama. podobny odcień na skrzydle.