Modelarstwo, pasja inspirująca nas do sklejania modeli, czerpie swoją siłę z różnych źródeł. Dla wielu aktywnych modelarzy jest to wspomnienie frajdy z lat młodzieńczych, rozrywki sprzed epoki elektronicznej. Coś pchnęło nas do uprawiania tego hobby. Z jakiegoś powodu wydawało się to naturalne, ciekawe, wciągające. Co Ciebie zainspirowało do sklejania modeli?
Dla mnie będą to opowieści rodziców i dziadków, wspominających wojnę, i mnóstwo filmów i książek z tamtego okresu. Jednak tego było za mało, chciało się czegoś więcej. W czasopismach lotniczych wypatrywaliśmy informacji o samolotach bojowych. Jak objawienie oglądaliśmy profile barwne w „Skrzydlatej Polsce” i w „Letectvi a Kosmonautika”. Ileż razy sklejając model nie mieliśmy bladego pojęcia o samolocie, który on przedstawiał? Skądś jednak zaczęła pojawiać się ta wiedza. Zanim na rynek polski trafiły monografie Squadrona, a potem ambitniejsze publikacje, zanim powstały rodzime wydawnictwa o światowym zasięgu, podstawowym źródłem wiedzy były „Typy Broni i Uzbrojenia” wzorowane na angielskich Profile Publications.
Moim ulubionym „TBiU” był numer 69, Samolot myśliwski Mustang Mk. I-III, autorstwa Michała M. Mietelskiego. Jeżeli jest gdzieś najgłębsze źródło inspiracji do najnowszego modelu Arma Hobby, jest nim właśnie ten zeszycik. Książeczkę wydano 40 lat temu, w 1981 roku. Jako nastolatek gdzieś ją zdobyłem i czytałem wielokrotnie. Niewiele z niej zrozumiałem, opisy techniczne były za trudne, a użycie bojowe było omówione zdawkowo. Tym, co rozpalało wyobraźnię, było 20 profili barwnych i jedna rozkładówka z dwoma samolotami, Mustangiem Mk I z 309 Dywizjonu i Mk III z 316.
Chciałem mieć swojego Mustanga! W czasach powszechnego niedoboru w latach ‘80 nie bardzo było skąd go wziąć. Próbowałem zhakować system i wykonać model sylwetkowy, odciskając rzuty z rozkładówki z „TBiU” 69 na papierze, nic jednak z tego nie wyszło. Model tej wersji samolotu zobaczyłem w sklepie dopiero w latach ‘90, w księgarni Pelta. Było to wydanie okolicznościowe Hasegawy z malowaniami RAF. Drogie, długo stało na półce, ale nie było mnie na nie stać ze studenckiego budżetu. Skleiłem model P-51 D z Matchboxa, wykorzystując kalkomanie z modelu vacu z Farmtexu. Dzisiaj mój model jest przykładem naiwnego modelarstwa vintage, mnie jednak dostarczył wtedy wiele radości. Kolejnym Mustangiem był P-51 z Italeri, także w skali 1/72, z wykonaną od podstaw instalacją kamery w okienku za pilotem. Na A-36 Apache w skali 1/48 z Accurate Miniatures poległem… popełniony w ferworze sklejania błąd geometrii skrzydeł odebrał mi wenę twórczą. Do zestawów 1/72 z Revella i Academy nie podszedłem. Za dużo już wtedy oczekiwałem od swojego modelu i nie podeszły mi jako podstawa do waloryzacji. Tyle moich przygód z Mustangiem.
Zobacz jeszcze:
- Modele P-51 B/C Mustang™ w sklepie Arma Hobby link
Instrukcja montażu modelu #70038 P-51 B/C Mustang™ Expert Set
Wszystko co chcecie wiedzieć o Mustangu z Arma Hobby i nie boicie się pytać
Modelarz, który ma szczęście pracować w swoim hobby. Na co dzień osoba szara i niepozorna. Ożywia się dyskutując o modelarstwie, teoriach spiskowych, Wielkim Księstwie Litewskim i marketingu internetowym. Współwłaściciel Arma Hobby. Skleja figurki, samoloty i broń pancerną, głównie polonika i lotnictwo morskie.
This post is also available in: English
Na podstawie Tbiu wykonałem Mustanga III z 316 dyw.sz-l, z zestawu Akademy.
Zaproszony przez Grzegorza Mazurowskiego (na Britmodellerze – takie to czasy, że polscy modelarze „spotykają się” na brytyjskim forum) zaglądnąłem tu i wzruszenie ścisnęło mi gardło. Jest to moja pierwsza w życiu wizyta na jakimkolwiek blogu, więc wybaczcie emerytowi jeśli coś będzie niezgodnie z netykietą. Podobnie było z TBiU nr 69 – była to moja pierwsza publikacja. Zeszyty z serii TBiU kolekcjonowałem od pierwszego numeru (w 1970) i do dziś wszystkie zachowałem w domowej biblioteczce. Z grubsza wzorowane na angielskich „Profile Publications” nie miały odpowiednika na rynku demoludów. Niejako „zarażony” modelarstwem przez mojego ojca (przed moim pójściem do szkoły popełnił kilkanaście modeli – do dzisiaj przetrwał kartonowy Ił-14 w 1:50, listewkowo-kartonowy gigantyczny Zuch 2 w 1:8 oraz elektrowóz E05 i parowóz Ol49 w 1:15) zacząłem swoją zabawę w modelarstwo w wieku lat ośmiu. Przy pierwszych modelach (NRDowskie Plasticardy typu Ił-14 w 1:87, Mig-15 w 1:50 oraz Caravelle i Tu-114 w 1:100) pomagał mi tata, ale po roku-dwóch już wziąłem ster w swoje ręce. Tzn. tata dalej kleił swoje „bardziej wymagające” różności (ze studiów doktoranckich w Manchesterze przywiózł sobie Vanguarda, Caravellę i Cometa w 1:144, Dewoitine 520 i F4U Corsaira w 1:72 oraz RMS Queen Elizabeth w 1:600) i wspomagał przy Plasticardach… Czytaj więcej »
Niezrozumiałem bo byłem 12 latkiem i nie miałem podstawowej wiedzy o lotnictwie. Pamiętam też jak sprawdzałem znaczenie słowa „superlatywy”. Nazwisko mjr T. Hitchcocka, dobrze mi się utrwaliło, przez skojarzenie z reżyserem, który był wtedy modny i dorośli o nim rozmawiali. Te wszystkie treści krążyły w głowie nastolatka, przytłumione przez ogromne wrażenie jakie wywołały kolorowe profile.
Tak jak P-51D jest dla większości modelarzy ikoną myśliwca z czasów wojny, dla mnie już na zawsze na pierwszym miejscu zostanie Mustang Mk III.
Dzięki Michale za tę opowieść! Ale się klimat niesamowity zrobił!!! Choć pewnie trzeba mieć co najwyżej 7 na początku peselu (lub mniej) żeby w pełni rozumieć o co chodzi 🙂
Ech, TBiU…. Bardzo mi się podoba takie domknięcie historii: Od niepozornego (na dzisiejsze czasy!) zeszyciku do wypuszczenia po latach na rynek P-51 na światowym poziomie…
Akurat ja zawsze miałem wielki sentyment do TBiU i abstrahując od poziomu poligrafii uważam, że wiele z tych zeszytów było naprawdę niezłymi mini kompendiami na temat sprzętu, który opisywały.
Zresztą trudno przecenić ich rolę w wychowaniu całego pokolenia pasjonatów – tu spełniły swoje zadanie w stu procentach.
Paradoksalnie, kiedy poligrafia przestała być problemem, poziom zaczął dość systematycznie spadać, aż do dziś, kiedy pojawiło się takie kuriozum jak monografia Fiata G-91 w pdf, której autor radośnie zamieścił screeny z gier komputerowych zamiast zdjęć rzeczywistego samolotu…
Moim pierwszym numerem, który wpadł w moje ręce był Breguet XIX, w którym z miejsca się zakochałem, a o którego porządnym modelu marzę do dzisiaj… Panie Wojtku, może w wolnej chwili? No wiem, wiem…
Do dzisiaj kompletny zbiór lotniczych TBiU dumnie stoi na honorowym miejscu na półce wśród swoich luksusowych młodszych kuzynów, ale wciąż uwielbiam przeglądać te pożółkłe kartki, choćby z sentymentu.
Dziękuję Panie Wojtku – bardzo fajnie się czyta takie wspomnienia!
Czekam na Mustanga w sklepach!
A ja zamiast zajmować się jak Wojtek antycznymi wydawnictwami działam. Mój pierwszy Armowy Mustang jest już prawie gotowy. Przy okazji ciągnę temat polskiego konika D. Model Tamiya zaczęty dawno temu, teraz okraszony klapami oraz wlotami na silniku z naszego B.
Po prostu nie pamiętasz tych czasów.
Książka wydana przed moimi urodzinami. Ale TBiU oglądałem u wujka, który budował kartonówki i mnie zaraził pasją.
„TBiU” to było w zasadzie wszystko, co mogło nam wtedy dostarczyć jakąś wiedzę o samolotach, Mam je do dzisiaj. Znałem na pamięć numery, Kiedyś pełniły też rolę waluty, którą można było wymienić na modele z kolegamii z innych demoludów. Za dwa zeszyty można było dostać model NOVO, czy Smer. Prawie codziennie odwiedzałem antykwariaty, żeby tę walutę zdobywać.
O Mustangu dowiedziałem się jednak trochę wcześniej, niż z tego „TBiU”. Jeden z moich pierwszych Matchboxów, to był P-51D z kalkomaniami do maszyny Doley’a ( w rzeczywistości był to Mk.IVa z innym śmigłem, ale tego nikt chyba z nas wtedy nie wiedział). O istnieniu wersji B/C uświadomiła mnie książka „Samoloty, na których walczyli Polacy”, ale broszurka „TBiU” z Mustangiem to było coś wyjątkowego. Wyróżniała się na plus nie tylko tematem, ale i starannością opracowania. Mocno mi się zużył ten numer przez wielokrotne kartkowanie, a maszyna z 316 Dywizjonu, która wg opisu na rozkładówce miała wypolerowane krawędzie natarcia, to nadal aktualny pomysł na atrakcyjne malowanie modelu polskiego Mustanga.
W moim wypadku zaczęło się od kartonowego Mustanga D z Małego Modelarza. Na podstawie zeszytu z TBiU przerobiłem go na wersję B i dołożyłem amerykańskie malowanie. Potem była vacuform z Formtexu, co ciekawe model ten ma do tej pory, znalazłem go w pudełku z kilkoma innymi modelami sklejonymi na przełomie podstawówki i ogólniaka. Na model Matchboxa się nie załapałem, ale obecnie mam ten zestaw w mojej modelarskiej 'Kapsułę czasu’, czyli pudle z zestawami vintage. Kleiłem też Monograma w skali 1/48, zaś ICM i Tamiya czekają aż nadejdzie ich czas.
.
..
…
Miałem go, ale nie odważyłem się zmierzyć z Vacu, bo ktoś mi powiedział, że to tylko dla zaawansowanych modelarzy. Miałem też Bf-109E i P-39.
„TBiU” z P-51 niestety nie miałem. Mój pierwszy Mustang to była bardzo przyzwoita vacuforma Mk III polskiej firmy JMK, sklejona z tatą-modelarzem (który od zawsze był dla mnie wielkim autorytetem w tych sprawach). „Puste w środku” jednoczęściowe śmigła tata wypełnił distalem. Ładnie pomalowany „farbami modelarskimi” produkowanymi w 8 kolorach przez jakiegoś rzemieśnika, okropnie śmierdziały ale ładnie kryły. Oczywiście pędzelkiem – w malowaniu Horbaczewskiego PK-G. Potem kolejna PRL-owska vacuforma, P-51 D Farmtexu, gorszej jakości niż JMK, też z tatą, w amerykańskim srebrnym malowaniu. Tata nic nie umiał zrobić „po bożemu” według instrukcji, model miał więc opuszczone klapy, otwartą kabinę i… pokrywę silnika. Sam silnik zrobiliśmy z odciętego żyletką kawałka gumki myszki owiniętego w fantazyjnie wytłoczone sreberko od kwiatów, pomalowane na czarno i przetarte. Wybór malowania, choć dość efektownego (srebrny z czerwonym, pudełkowy) był wymuszony – tylko takie farby mi zostały, gdyż rzemieślnik szybko zwinął produkcję. To były czasy!
Moim pierwszym Mustangiem też była wakuforma JMK. Startowałem nią nawet w zawodach modelarskich,przy czym początkowo miał otwartą „tylko” kabinę, karabiny, wychylone stery i klapy, ale po pewnym czasie odciąłem mu przód i dorobiłem cały silnik z płytek plastikowych (https://www.e-rav.pl/index.php?galeria=60). Niestety, poległem na staranności, zwłaszcza śladów eksploatacji. Malowanie Horbaczewskiego – po pierwsze dlatego, że najczęściej pojawiało się w różnych publikacjach (jak się później okazało, zawierało elementy oznaczeń trzech samolotów), a po drugie czułem się związany z tym pilotem z racji zamieszkania przy ulicy jego imienia.
Potem zrobiłem jeszcze Mustanga Horbaczewskiego z Revella (https://www.e-rav.pl/index.php?galeria=87) i mimo że znam słabości tego zestawu, jestem z niego zadowolony. Zestaw Revella wykorzystałem też do „czerwonego ogona” (https://www.e-rav.pl/index.php?galeria=97), a w szafie leży jeszcze kilka egzemplarzy. Niestety, chyba nie doczekają się budowy, przynajmniej u mnie. Z synem zrobiliśmy też Mustanga Skalskiego z HobbyBossa (https://www.e-rav.pl/index.php?galeria=110).
Dzisiaj dostałem Mustanga z ArmaHobby. Najprawdopodobniej on również dostanie malowanie Horbaczewskiego z pasami inwazyjnymi (FB382). Albo któryś z jego klonów, bo na zakupie tego jednego egzemplarza modelu się nie skończy. Razem z P-51 w paczce była też Iskra – przepaść jakościowa między tymi zestawami jest niesamowita.
A TBiU z Mustangiem też mam, oczywiście.
Jako ekspert (samozwańczy) od vintage skoryguję: Najpierw pojawiło się vacu z Farmtexu i była to kopia Matchboxa. JKM był później. Nie oznacza to oczywiście, że nie budowałeś z tatą najpierw P-51B/C z JKM.
Nie upieram się co do kolejności pojawiania się modeli na rynku. Po prostu ja miałem najpierw model JMK (kupiony w papierniku na Puławskiej przy Królikarni), a P-51D udało mi się zdobyć (bo wtedy rzeczy się „zdobywało”) jakiś rok później w zabawkowym na Marymonckiej, koło akwarystycznego (trenowałem wtedy szermierkę w AZS AWF). Ale fajne wspomnienia się budzą!