Wielka kontrofensywa dwóch polskich armii: „Poznań” i „Pomorze”, rozpoczęta 9 września 1939 r. niespodziewanym natarciem na skrzydło idącej z zachodu na Warszawę niemieckiej 8 Armii, przeszła do historii jako Bitwa nad Bzurą. Aż do 1941 r. była największą aliancką zaczepną operacją toczącej się wojny. Po początkowych sukcesach i prawie pięciu dniach polskich ataków inicjatywa zaczęła jednak ponownie przechodzić w ręce niemieckie. Przyczyną było wyczerpanie się zaopatrzenia polskich oddziałów i intensywne ataki dysponującej ogromną przewagą powietrzną Luftwaffe. Nie był ich w stanie powstrzymać ogromny wysiłek III/3 poznańskiego Dywizjonu Myśliwskiego „Kruków”, przydzielonego do Armii „Poznań”, który ofiarnie bronił nieba nad swą armią do końca, do 17 września, gdy okrążone wojska lądowe podjęły ostateczną próbę przebicia się do Warszawy, a resztki lotnictwa ewakuowano na wschód.
Ostatnia eskadra armijna
Poznański III/3 Dywizjon Myśliwski zwany „Krukami” (od godeł swych eskadr) był po 7 września jedyną większą jednostką myśliwską która nadal wypełniała zadania lotnictwa armijnego. Pozostałe myśliwce, zarówno armijne jak i Brygada Pościgowa, zostały połączone pod jednym dowództwem i przesunięte na lotniska we wschodniej części kraju celem reorganizacji i uzupełnień. Tymczasem dywizjon poznański w składzie 131. i 132. Eskadry Myśliwskiej, po intensywnych działaniach w Wielkopolsce i kolejnych przebazowaniach w kierunku Warszawy (postępując za przemieszczającą się Armią „Poznań”), właśnie rozpoczynał najgorętszy okres swoich walk w Bitwie nad Bzurą. W ramach przygotowań do nadchodzącej batalii jego dowódca, mjr Mieczysław Mümler, 8 września podjął decyzję o likwidacji 131. Eskadry i wcielenia jej pilotów i samolotów do Eskadry 132, która po tej operacji dysponowała sporą siłą 14 PZL P.11c (i łącznikową RWD 8) oraz 20 pilotami. Pięć najbardziej uszkodzonych, niezdatnych do walki maszyn z obu eskadr oraz zbędny personel odesłano pod Lublin, gdzie dołączył do reszty reorganizowanego lotnictwa myśliwskiego.
Sytuacja w początkach Bitwy nad Bzurą: mapa Wikimedia Commons domena publiczna
Walki nad Bzurą
Bitwa rozpoczęła się następnego dnia. Stacjonujący na lotnisku Ostrowy pod Kutnem Dywizjon od rana prowadził typowe dla lotnictwa armijnego działania: eskortę rozpoznawczych Karasi z 34. Eskadry Rozpoznawczej i zwalczanie wrogiego lotnictwa z zasadzek na lotnisku głównym i lądowiskach pomocniczych. Bilans 9 września to jeden zestrzelony przez ppor. Lecha Grzybowskiego Messerschmitt 110 i jeden PZL P.11c utracony w walce z Bf 109 (ppor. Witold Jaroszka zginął). O świcie następnego dnia Dywizjon przeniósł się na oddalone o 10 km na północ lotnisko Kamienna w związku z obawą, że Ostrowy zostały przez Niemców wykryte. 10 września kolejne intensywne działania, możliwe dzięki dobremu zaopatrzeniu w paliwo z rezerw na stacji w Kutnie, obejmowały znowu typowe operacje rozpoznawcze, eskortowe i obronę przestrzeni powietrznej nad własnymi wojskami. Po południu doszło do dużej bitwy powietrznej siedmiu PZL P.11c z 5 Messerschmittami, której bilans wyniósł po dwa zestrzelenia dla każdej ze stron. Walki w kolejnych dniach wyglądały podobnie, przy czym wobec wykruszania się Karasi z 34. Eskadry myśliwce wykonywały coraz więcej zadań rozpoznawczych a nawet jeden skuteczny atak naziemny przeciwko niemieckiej kolumnie zmotoryzowanej. Myśliwcy zmuszeni byli do częstych zmian swojego lotniska, bowiem Niemcy tropili ich, próbując zbombardować.
Ostateczna ewakuacja
16 września stało się jasne, że okrążone na niewielkim już obszarze wojska lądowe uległy przewadze Wehrmachtu i jedyne co mogą zrobić to próbować przebić się w kierunku Warszawy. Dywizjon miał bardzo utrudnione warunki działania.
Kocioł nad Bzurą i ewakuacja do Brześcia/Małaszewicz, mapa Wikimedia Commons
Mjr. Mieczysław Mümler raportował:
Zanim dywizjon zdążył wystartować, około godziny 10 nadleciała wyprawa złożona z nurkowców i myśliwców i rozpoczęła bombardować rejon lotniska (obok naszego lotniska stały tabory, piechota, resztki 34. Eskadry Liniowej). Nie chcąc narazić bezpośrednio [na wykrycie] rzutu kołowego dyonu i dwóch plutonów (resztki) towarzyszących, będących z nami w lasku, zakazałem startować. Tym sposobem, oraz dzięki temu, że o świcie nakazałem zabronować nasze pole wzlotów, by ślady płóz po starcie samolotów nie były widoczne, prawdopodobnie uniknęliśmy bombardowania. Zaskoczyły nas na lotnisku jeszcze dwie następne wyprawy, które buszowały nad całym terenem lotniska.
Gdy w końcu udało się wystartować, trójka PZLi stoczyła walkę z dziewięcioma Messerschmittami, z której wyszła bez zwycięstw, ale i bez strat.
Mjr. Mieczysław Mümler:
Po południu przez lotnisko zaczęły przechodzić uciekające grupy piechoty i kawalerii. Poleciałem na rozpoznanie osobiście, zobaczyć co się dzieje oraz czy na lotnisku w okolicy Rybna można wylądować. Zobaczyłem ogólne wycofywanie się w kierunku na Łowicz, w rejonie Kiernozi tabory stały nieruchome jakby przybite do ziemi, w rejonie Łowicza żadnej walki, jedynie czołgi niemieckie szły w kierunku Kiernozi. W rejonie Sochaczewa walka, artyleria ze wschodu (niemiecka) strzela na nasze wojska stojące na brzegu zachodnim [Bzury]. Lotnisko, które miałem zająć, ostrzeliwane jest przez artylerię i nie do użytku.
W takich warunkach, za zgodą przełożonych, dowódca III/3 Dywizjonu mjr. Mümler zdecydował odesłać personel naziemny wraz z odchodzącym wojskiem, a pozostałe samoloty ewakuować na wschód.
Mjr. Mieczysław Mümler:
Pożegnaliśmy się wszyscy, po czym z kpt. Jastrzębskim i por. Chełchowskim [lekarzem dywizjonu] wróciliśmy piechotą na lotnisko. […] Zanim wyrzuciliśmy radiostację z P.11c kpt. Jastrzębskiego, aby por. Chełchowski mógł lecieć z kpt. Jastrzębskim we dwójkę, nastąpił świt.
To był 17 września. Dzień, w którym Polskę zaatakowali Sowieci. Dywizjon dysponował już tylko trzema sprawnymi samolotami. W pierwszym z nich zajął miejsce mjr. Mümler, w drugim kpt. Jastrzębski z doktorem Chełchowskim leżącym z tyłu kadłuba, a w trzecim, w podobnej konfiguracji, ppor. Lech Grzybowski z ppor. Henrykiem Bibrowiczem. Początkowo udało się wystartować tylko dwóm pierwszym maszynom, po pewnym czasie także trzecia maszyna „zaskoczyła” i także poleciała na wschód, w kierunku Brześcia nad Bugiem. W rejonie płonącej i okrążonej przez Niemców Twierdzy Brzeskiej wszyscy, choć w różnym czasie, zostali ostrzelani przez artylerię przeciwlotniczą. Od tego momentu ich losy są już całkowicie odrębne.
Mjr. Mieczysław Mümler zdołał bezpiecznie wylądować i zdobyć nieco paliwa, przeleciał następnie na Wołyń do Kowla, skąd odleciał 18 września do Rumunii. Wspomina:
Było już pod wieczór gdy szczęśliwie wystartowałem. W Łucku widziałem kolumny sowieckie maszerujące na zachód. Cały rejon Lwowa był pełen pożarów. Od Lwowa aż do Bóbrki pożary. Ze Złoczowa do Lwowa szły wojska sowieckie. To samo w rejonie Buczacza i Zaleszczyk. Zmrok zapadał, benzyna kończyła się, deszcz zaczął mżyć… Lecąc wzdłuż Dniestru o późnym zmroku […] zobaczyłem wojska sowieckie w Zaleszczykach, poleciałem do Czerniowiec [Rumunia] i tam po ciemku lądowałem.
Z Rumunii, jak wielu polskich pilotów, przedostał się do Francji, gdzie walczył w 1940 r., a później do Wielkiej Brytanii, gdzie był twórcą i dowódcą odrodzonego dywizjonu „Poznańskiego” 302 w Bitwie o Anglię.
Kpt. Jastrzębski z por. Chełchowskim lądowali w polu, dołączyli do wojsk gen. Kleeberga z którym walczyli aż do października, następnie kpt. Jastrzębski przez Warszawę, Słowację i Francję dotarł do Wielkiej Brytanii, gdzie zginął w Bitwie o Anglię w szeregach dywizjonu 302. Doktor Bolesław Chełchowski trafił do niewoli sowieckiej (Starobielsk) i padł ofiarą zbrodni katyńskiej, zamordowany 1940 r. w Charkowie.
Podporucznicy Grzybowski i Bibrowicz wylądowali na zbombardowanym i opuszczonym lotnisku szkolnej bazy lotnictwa bombowego w Małaszewiczach, wśród wraków treningowych Łosi. Zaraz potem lotnisko zostało zajęte przez niemieckie czołgi. Pilotom udało się podpalić samolot, by sprawny nie dostał się w ręce wroga, i niepostrzeżenie uciec. Po długich perypetiach i usiłowaniach przejścia do Rumunii trafili do sowieckiej niewoli, z której zostali zwolnieni dopiero w 1942 roku do Armii Andersa.
Poznańska „czwórka” – malowanie
Ich maszyna, PZL P.11c ze 131. Eskadry Myśliwskiej, nadpalona i niezdatna do użytku, pozostała na lotnisku w Małaszewiczach, gdzie sfotografowali ją Niemcy. Nie wiemy, ile zestrzeleń z 31 zaliczonych pilotom poznańskiego Dywizjonu odniesiono właśnie na „białej czwórce”, ale z pewnością ten PZL przeszedł bardzo długi szlak bojowy od pierwszych potyczek pod Poznaniem 1 września aż do swego końca w dniu ewakuacji. Był to samolot z późnej serii produkcyjnej o nieznanym numerze seryjnym, pierwotnie oznaczony godłem eskadry – białym krukiem o czerwonych piórach i białym numerem „4” na burtach oraz typowymi szachownicami i innymi napisami eksploatacyjnymi. Podczas wojny, podobnie jak wiele innych samolotów na wysuniętych lotniskach polowych, maszyna miała zamalowane godła oraz szachownice na górnym płacie. Być może szachownica na ogonie została także pokryta cienką warstwą farby khaki by ograniczyć jej widoczność. Podskrzydłowe czarne numery „804 P” zachowano. Plamy na kadłubie to skutek palenia się samolotu, zapewne także ciemne wnętrze otwartych paneli obsługi radia i karabinów to raczej okopcenie, a nie nietypowy kolor malowania wnętrza.
Więcej o kruku – godle 131. Eskadry Myśliwskiej w kolejnym odcinku cyklu o PZL P.11c!
Zdjęcia „białej 4” ze zbiorów dr. Tomasza Kopańskiego.
Reklama
PZL P.11c Expert Set w malowaniu poznańskiej „4” i trzech innych jedenastek z 1939 roku oraz inne modele PZL znajdziesz w sklepie Arma Hobby.
Wybrana bibliografia:
- Jerzy B. Cynk. Polskie lotnictwo myśliwskie w boju wrześniowym. Wyd. AJ-Press, Gdańsk 2000
- Polish Fighter Colours 1939-1947. Praca zbiorowa. Stratus, Sandomierz 2016
This post is also available in: English
Czy Poznańska czwórka miała karabiny skrzydłowe? Patrząc na zdjęcia wydaję mi się że nie, ale z drugiej strony mogły one być wymontowane.
Wygląda że nie miała karabinów – gdyby miała karabiny, miałaby też „fajki” wyrzutników łusek. A nie ma.
Dzieki, na fajki patrzyłem ale wolałem się upewnić.
Czy możliwe jest, że P.11c Mumlera miała numer 8.125 v 126?
Jest to najlogiczniejsze, choć niepotwierdzone – raczej 8.125, bo według Dana Antoniu poszła od razu „na części”, co potwierdza w relacji Mumler: „Lądując bez ostrogi, naderwałem zupełnie ster kierunkowy samolotu i tem samem „skończyłem” moją kochaną 'dwójkę'”.
8.126 przetrwała do 1948 r.
Dzięki, nie znałem tej relacji :-).